Domowa pracownia pani Izydory Smakulskiej jest magicznym miejscem na mapie Konina. Na ścianach wiszą półki pełne pisanek, zdobionych niczym jubilerskie cacka. Zdobyły wielkie nagrody i stały się znakiem rozpoznawczym autorki. Niedawno, jak zawsze w czasie karnawału, Pani Izydora rzeźbiła i malowała maski. Są piękne. Ich nabywcy mogli się poczuć na imprezach karnawałowych jak w Wenecji.

Pierwszy raz w życiu odwiedziłam Wenecję, będąc już na emeryturze. Moi synowie Marek i Krzysztof pracują we Włoszech. Jeden z nich mieszka niedaleko tego miasta i zaprosił mnie do siebie. Byłam oczarowana. W sklepiku zobaczyłam mieniące się wszystkimi kolorami maski, starałam się zapamiętać wszystkie szczegóły zdobienia - opowiada pani Izydora.

Do prac plastycznych ciągnęło ją przez całe życie. Już jako dziecko z upodobaniem podpatrywała pracę swojego ojca architekta. Po nim odziedziczyła talent do rysunku, a dzięki mamie i babci nauczyła się rysować i haftować. W młodości, zamiast kupować kartki na święta, sama je malowała i sprzedawała. Powodzeniem cieszyły się też haftowane przez nią serwetki i firanki. Tak zresztą robi do dziś i zawsze kilka groszy zostaje w kieszeni. Prawie zawsze brakowało jej pieniędzy nawet wtedy, kiedy mieszkając w Poznaniu, pracowała jako księgowa w zakładach Centra produkujących akumulatory. Sama wychowała czterech synów: Andrzeja, Marka, Krzysztofa i Mateusza - tak jej się w życiu ułożyło. Na dodatek każdy z nich chorował: jeden miał wrodzoną wadę serca, dwóch celiakię. Trzeba było dla nich gotować specjalne posiłki, bo nie wszystko mogli jeść. Czwarty syn był alergikiem i astmatykiem. Wizyty u lekarzy i kupno lekarstw pochłaniało sporo pieniędzy. Na dodatek, ze względu na choroby synów musiała zrezygnować z pracy. Przeszła na emeryturę dla matek wychowujących przewlekle chore dzieci. Wtedy było jej naprawdę ciężko.

Zajęła się repasacją (naprawą) pończoch, aby podreperować skromny domowy budżet. Praca przynosiła jej zysk, ale nie była zajęciem ani satysfakcjonującym, ani twórczym. Pani Izydora postanowiła opuścić Poznań i zamieszkać W rodzinnym Koninie w domu rodziców. Też nie było łatwo, bo dorastający synowie potrafili się buntować. Jeden z nich tak bardzo nie chciał zmieniać szkoły, że w końcu został W Poznaniu.
Chłopcy po kolei wyfruwali z gniazda. Kiedy została sama, mogła w końcu zająć się tym, co jej w duszy grało od dawna. Uznała, że emerytura to dobry czas na realizację marzeń. Zaczęła od malowania pisanek. Tę sztukę poznałam dzięki mojej teściowej, która przepięknie je zdobiła. Potem przyszła pora na maski - opowiada pani Izydora. Już wówczas, gdy syn zawiózł ją do Wenecji, kupiła dwie surowe. Po powrocie do domu pomalowała je sama. Gdy była w Poznaniu, zupełnie przypadkowo znalazła formy do robienia masek. Nie były tanie, ale kupiła trzy. Zaczęła robić w nich odlewy z gipsu, lecz wcale się jej nie spodobały. Potem znalazła w jakiejś gazecie wywiad z człowiekiem, który we Włoszech zajmował się właśnie robieniem masek. Zdradził prawie wszystkie tajniki technologii.
Dowiedziała się, że można je robić z glinki kaolinowej lub alabastru (mielonego marmuru). Jak na skrzydłach pobiegła do sklepu kupić ten alabaster. Najmniejsze opakowanie ważyło 25 kg. Wydała na nie prawie całą emeryturę. Braki w budżecie mogła na szczęście podreperować repasacją, do której wróciła. Za to ze zdobieniem masek nie miała problemów. Wzory podpowiadała jej fantazja. Dziś jej dzieła wiszą w prawie wszystkich pokojach w domu. Pani Izydora zaczęła czytać książki o karnawale w Wenecji. Odwiedziła też syna właśnie w czasie jego trwania, by na własne oczy zobaczyć kolorowe korowody.

Wkrótce po środzie popielcowej pani Izydora przystępuje do robienia nowych ozdób: wielkanocnych. Niby typowych, bo pisanki znane są w całej Polsce. Lecz jej są niezwykłe: ażurowe, delikatne i przypominają najpiękniejsze koronki z Koniakowa. Robione są wiertlem dentystycznym, a wykonanie jednej trwa nawet kilka
godzin. By powstał wymarzony wzór, artystka potrafi zrobić nawet 900 dziurek w skorupce.
To prawdziwa sztuka, posiadło ją niewielu. W Polsce jest tylko czterech artystów wykonujących pisanki tą metodą. Jak co roku, tak i w tym, W pracowni pani Izydory przed świętami nie zabraknie jaj. Będą te najmniejsze, przepiórcze, kurze i gęsie, ale też największe, strusie. Mówią tu o niej największa jajcarka w Koninie. By skorupki nie pękały podczas produkcji, a później były odporniejsze na upływ czasu, artystka kąpie je w żywicy. Nie wszystkie pisanki trafiają pod Wiertło, są też i takie, które zostaną pokryte kolorami farb, materiałem, tasiemkami, cekinami. Na jajkach pani Izydory są też rysunki z postaciami z bajek, kwiaty, a nawet koniński ratusz i herb.

Pani Izydora nie ukrywa, że realizacja artystycznych pasji odmieniła jej życie. Otworzyła ją na świat. W jej ślady poszedł także syn Mateusz, który odziedziczył po swojej mamie zdolności artystyczne. Wycina piękne formy z owoców. Potrafi z nich zrobić m.in twarze, łabędzie, kwiaty. Mateusz jest również pierwszym recenzentem kolejnych dzieł mamy. Obecnie pani Izydora maluje obrazy, robi maski, tworzy pisanki, haftuje, szydełkuje i  ma coraz więcej wystaw. Jej prace
są znane na całym świecie.
By się podzielić umiejętnościami z młodzieżą, jeździ jako twórca na warsztaty plastyczne. Tam chętnie opowiada o swoich artystycznych pasjach. Najlepsze prace tworzę, gdy jestem zdenerwowana i chcę się wyciszyć - tłumaczy, gdy ją pytają, jak powstają małe arcydzieła. Izydora Smakulska znajduje też czas by aktywnie działać w Stowarzyszeniu ONA, czyli Otwarta, Nowoczesna, Aktywna. Bo ona sama, na emeryturze, właśnie taka jest.
Dobry Tydzień nr 7(69), 15 lutego 2016